Tęskniąc za dawnymi latami
Nienawidzę tego, w którym jestem teraz w życiu. Chcę wrócić. Albo do przodu. Gdziekolwiek, ale tutaj. To marzenie gwarantowane, bo chwila obecna trwa tylko chwilę, a wczoraj trzymałem w ramionach swojego 23-letniego syna jak noworodka. Więc myślę, że minione lata nadejdą tutaj wcześniej, niż myślę. W międzyczasie teraz jest do bani.
Dlaczego to jest do bani? Bez powodu. Po prostu mi się to nie podoba. Moja przyjaciółka zapytała mnie dzisiaj, czy jej własne problemy mnie przygnębiają. Oczywiście nie! Czuję się błogosławiony, że mam tak pięknych przyjaciół i żadna chwila spędzona z przyjaciółmi nie jest nigdy nieszczęśliwa ani żałowana. Nie. Wciągam się teraz w dół - tarzając się w moim własnym małym przyjęciu z politowaniem. Muszę zdjąć to wszystko z klatki piersiowej, żeby spojrzeć na to z odpowiedniej perspektywy, pogodzić się z tym i przejść dalej.
Czuję się przygnębiony nieuchronnością oglądania gwałtownego upadku mojej 98,5-letniej babci - ma złamanie kręgosłupa i na ból została nałożona na oksykodon. Nigdy w życiu nie miała nic silniejszego niż aspiryna. Jest bez twarzy, zupełnie bez niej i będzie tak samo przez następne 6-8 tygodni. Nie jestem pewien, czy ona w ogóle wyzdrowieje psychicznie. Nie może już dłużej nie spać na tyle długo, by napić się herbaty.
Czuję się przygnębiony nieuchronnością konieczności zaakceptowania, że mam chroniczny ból. Nie tylko tymczasowy ból pleców - stały. To nigdy nie odejdzie. Muszę się tego nauczyć i to mnie wkurza. Chcę być bardziej aktywny, chodzić po buszu, dużo więcej biwakowania i ekscytujących zajęć na świeżym powietrzu, a nie ciągle modyfikować wszystko, co robię, aby dostosować się do problemów z plecami, szyją i ramionami. Ale trwa to od co najmniej trzech lat i pomimo ciągłych poszukiwań, aby wszystko wzmocnić i ulepszyć, pogorszyło się. Ból jest teraz dość stały. Nie do zniesienia, po prostu na stałe.
Czuję się przygnębiony wyczerpaniem. Czy już nigdy nie będę zmęczony? Spałem siedem godzin zeszłej nocy. Siedem prostych, nieprzerwanych godzin. To pierwszy raz od wielu, wielu miesięcy. A jednak czuję się dziś bardziej zmęczony niż w zeszłym tygodniu. Czuję, że będę zmęczony na zawsze.
Ciągle sobie przypominam, to też minie - ale mija jak kamień nerkowy i to nie jest zabawne.
Martwię się, że ukryłem swoje łuski. Nie wiem, ile teraz ważę. Nie wiem, w co się ubrać. Nie mam dowodów na to, że moja waga pozostaje taka sama lub spada, dlatego zakładam, że rośnie. O ile nie nastąpiła znacząca zmiana (w ten czy inny sposób), nie wiem na pewno, gdzie jestem. Może jutro powinienem założyć swoje „chude” ciuchy, żeby sprawdzić, czy pasuje. A kiedy (jeśli) nie pasują, zakładam swoje „grube” ciuchy i sprawdzam, czy nadal są luźne. Ale może jeśli będę się czuł racjonalnie rano, nie zrobię żadnej z tych rzeczy i wybiorę takie ubranie, na jakie mam ochotę.
Martwię się o powrót do zdrowia. W ciągu ostatniego miesiąca poczyniłem naprawdę duże postępy w wielu dziedzinach. Naprawdę w to wierzę. Dokonałem zmian zarówno w rzeczach, które robię, jak i tym, o których myślę. Ale są też sytuacje, w których wolę nie wprowadzać żadnych zmian. Te sytuacje są oczywiście zawsze najbardziej emocjonalnie napędzanymi czasami, a więc czasami, w których najbardziej potrzebuję zmian. I nie zrobiłem żadnego. Zaczynam szybko tracić pewność siebie, wszystko może się zmienić. Desperacko pragnę zmiany i desperacko chcę powtarzać te same destrukcyjne wzorce za każdym razem, gdy znajduję się w stresującej sytuacji. Więc jeśli nie mogę tego wszystkiego naprawić, czy jest sens naprawiać część z nich?
Martwię się o swoją przyszłość. Jak to wygląda? Co ja robię? Dlaczego się przejmuję? Mam poczucie bezcelowości, bezcelowości i nieuchronności stania się dużym ciężarem dla ludzi wokół mnie. I nie mogę znieść myśli o byciu ciężarem. Myślę, że to wszystko wynika z spędzania tak dużej ilości czasu w domu opieki z babcią i świadomości, że nigdy - nigdy, przenigdy - nie chcę być w jej sytuacji. Muszę sobie ciągle przypominać, że to dla mnie 47,5 roku. Na razie muszę się trochę bardziej skupić na chwili obecnej.
I oczywiście nadal odczuwam naprawdę silne poczucie straty za wszystkie błogosławieństwa i możliwości, które dawały mi taką radość w przeszłości - moje dzieci, występy, nauczanie. Tak bardzo kochałem te rzeczy. I jeszcze nie znalazłem, co zastąpi je w przyszłości.
Okay - katartycznie wydobyłem całą tę negatywność z głębi mnie.
Zanim zakończę dzisiejszy wieczór, zrobię kolejną listę wdzięczności i będę powtarzać sobie afirmacje Podzieliłem się trochę wcześniej - co najważniejsze, wystarczy.
Jestem niesamowicie wdzięczna za:
~ mąż, który trzyma się mnie bez względu na wszystko
~ największa na świecie kolekcja przyjaciół
~ praca, którą absolutnie kocham
~ niesamowita siłownia i osobisty trener
~ więcej dóbr materialnych, niż może sobie życzyć dziewczyna
~ zdolność wypowiadania się za pomocą słowa pisanego
~ możliwość wyzdrowienia - wciąż i znowu i znowu