Najpierw…
Na początku jest tak, jakbym był pod wodą. Wszystko jest przytłumione i czuję się, jakbym był owinięty grubym kocem, od którego jest mi za gorąco. Ale nie chcę rozpakowywać tego koca ze strachu przed tym, co czai się na zewnątrz, gotowe do ataku i użądlenia. Łatwiej i zdecydowanie lepiej jest trzymać oczy mocno zamknięte, patrząc na rzeczywistość tego brzydkiego stworzenia, tego mamuta, który czeka, żeby mi pokazać.
Ta istota zwana Smutkiem jest ogromna i zbliża się do mnie, wysysając większość powietrza z pomieszczenia, pozostawiając mi tylko tyle, by złapać oddech i wdychać jego szkodliwy zapach. I cuchnie. Cuchnie strachem i niemytym, niezdrowym. Cuchnie stratą i rozpaczą. Ma zapach zgnilizny, zgorzel odpadów i żółci. Czeka, by udusić mnie tym zapachem.
Na razie jest łatwiej. Łatwiej jest pozostać zamkniętym i owiniętym w mój egocentryczny koc odmowy. Odmowa uwierzenia, że spełniła się jedna z rzeczy, których najbardziej się bałem. Odepchnąłem tę rzeczywistość tak długo, że teraz, gdy stoi na moim progu, gdy przenika pokój swoją złością, wzdrygam się i kulę w kącie, pewny, że nie przeżyję.
„Strata nie jest taka zła…” mówię sobie. „Mam za co być wdzięczna… O co tak naprawdę się martwię? Czy nie widzę tutaj potencjalnego dobra lub tam, gdzie inni mieli gorzej? Dlaczego kulę się na podłodze, w kącie, w moim łóżku? Dlaczego zachowuję się tak, jakby to było coś, czego w jakiś sposób nie wybrałem dla siebie, nawet wchodząc w związek? Wiedziałem, że zakończenia są zawsze częścią początków. Nie możesz mieć jednego bez drugiego ”.
Potwór wypuszcza swój gorący oddech na tył mojej szyi, a ja wzdrygam się, słysząc odór wymiotny i to, jak blisko jest odrażający. Zamieszkał i wydaje się całkiem zadowolony z pozostania. A co, jeśli nigdy nie odejdzie?
Inni wchodzą do pokoju i próbują ze mną porozmawiać. Inni poruszają się w moim królestwie obecności i wokół niego i przez kilka krótkich chwil, tu i tam, mogę spojrzeć w górę i potwierdzić ich i to, co mówią. Widzę jednak w ich oczach strach, że sprawię, że poczują się nieswojo. Albo widzę swój smutek w jakimś wspomnieniu w ich oczach. Moje słowa i ruchy, choć powolne, powodują, że odruchowo szarpią, jak gdyby moja bliskość była zaraźliwa. Większość nie zostaje długo. Większość kiwa głową, mruczy coś, czego się oczekuje i idzie dalej. Kilku emanuje litością, ale ja też tego nienawidzę. Nie chcę być żałowany. Nie chcę tego wszystkiego.
Zła istota nie odchodzi. Może jak to zignoruję, to się znudzi. Może zmęczy się i potrząśnie, szukając kolejnej ofiary. To straszne, żebym sobie życzył, żeby ktoś inny doświadczył jej cuchnącego oddechu, ale chcę tylko ulgi. Nie chcę tu siedzieć, będąc pewnym, że w każdej chwili albo ulegnę jego plugastwu, albo zostanę pochłonięty przez jego chciwość. Jeśli się przeprowadzę, będę pracował i załatwił sprawy, może zobaczy, że nie potrzebuję tego tutaj. Ale z drugiej strony ruch mógłby przyciągnąć jego uwagę jeszcze bardziej. Paraliż związany z próbą podjęcia decyzji decyduje za mnie. Jeśli pozostanę nieruchomo…
I, co zaskakujące, dla kogoś, kto zawsze chciał się poruszać i robić, cieszyć się osiągnięciami moich dni, próba pozostania w bezruchu nie jest tak trudna, jak początkowo się obawiałem. Energia potrzebna do zignorowania lub odrzucenia żalu czyni mnie tak ospałym. Wykonanie więcej niż jednej lub dwóch rzeczy w ciągu dnia jest monumentalne. Staram się zachować to przynajmniej dla tych jednego lub dwóch. Więcej może wzbudzić zainteresowanie Griefa, nawet gdy siedzi i wydaje się, że nigdy nie odwraca ode mnie wzroku.
Strach przed jego spojrzeniem i co to może oznaczać, jeśli mnie pochłonie, karmi paraliż. Paraliż potwierdza strach. Cykl wydaje się zakończony i nie mogę uciec od nigdy nie kończącej się tam iz powrotem, widzialnej natury moich myśli, choć są zduszone, gdy kołyszą się na tym wahadle. Mieć tylko dwa wybory: strach i paraliż, a jednak świadomość, że w rzeczywistości mieszkam w obu, wydaje się ostatecznym piekłem.
Szukam przed sobą jakiejś ucieczki, jakiegoś sposobu na odskoczenie od tej istoty. W zasięgu wzroku jest tylko jedna półka, na której wszyscy inni wydają się być zebrani, prowadząc swoje codzienne życie, jakby nic się nie zmieniło. Ta półka jest za daleko. Nigdy nie mogłem go stąd dosięgnąć. Czy mnie tu nie widzą? Czy nie widzą istoty za mną? Czy nie rozumieją powagi mojej sytuacji? Może to ja jestem oszukany. Może moja sytuacja jest tylko w mojej głowie, a nie w rzeczywistości. Może to tylko kolejny wymysł mojej wyobraźni i wyboru. Dlaczego ktoś miałby to wybrać?
Wiem, że będę musiał coś zrobić. W pewnym momencie będę musiał się przenieść. Napięcie staje się nie do zniesienia. Nie mogę żyć w tej przepaści, w tym więzieniu, czekając, aż ta istota w swoim wolnym czasie wybierze mój koniec. Tortury są za duże i stają się nie do zniesienia.
Modlę się o ulgę. Modlę się o wskazówki. Modlę się, żeby ktoś przyszedł i wyciągnął rękę. Ale zostaję sam tutaj w tej ciemności. Sam z wyjątkiem mojego dręczyciela. Sam na sam z tymi uczuciami zmartwienia i strachu, nienawiści i rozpaczy. Wydaje się, że nikt nie chce się z nimi skontaktować i kto może ich winić? Kto chciałby stanąć przed taką bestią? Kto chciałby ryzykować konsumpcję przez tę masę chciwości i rozpaczy? Kto chciałby być częścią tego nędznego miejsca?
A może z powodu ciemności po prostu nie widzę, czy ktoś tu jest. Niezależnie od tego samotność ciemności i mój koc izolacyjny duszą. Może, tylko może muszę się trochę rozwinąć, żeby zobaczyć, czy znajdę ucieczkę.
Ale nie, jeśli rozpakuję, Smutek poczuje mnie jeszcze bardziej i nie mogę tracić nadziei na bezpieczeństwo. Zamiast tego muszę siedzieć, myśląc o ucieczce, tęskniąc za ucieczką, bojąc się ucieczki, na pewno nie zasługuję na ucieczkę, przekonany, że nie ma ucieczki. Zawsze w kółko…